WYMAZYWANIE MAPY WRAZ Z PANIĄ TOKARCZUK


Cześć.

Czy faktycznie jest tak, że nasze decyzje są podyktowane przez los, który niekiedy wykazuje się dalece posuniętym niedowidzeniem; a może tak sobie tylko mówimy, by móc znaleźć wymówkę na ten czy inny czyn, którego dokonujemy...?

Skąd to pytanie? Pojawiło się w mojej głowie kilka chwil temu, wraz z zamysłem na dzisiejszy post. Ten zaś wypłynął wraz z lekcją dotyczącą Olgi Tokarczuk i jej ostatniej książki pt. Bieguni, którą to lekcję miałem przyjemność przeprowadzić, a wraz z nią dotrzeć do kilku jeśli nie gotowych wniosków, to przynajmniej świeżutkich płodów, z których coś może się narodzić.

Lekcja ta oparta była na jednym słowie. Tak, w zasadzie to konkretne słowo stanowiło podstawę wszelkiego rozważania. Chodzi o TO PURGE, czyli czasownik oznaczający przeprowadzanie czystki, czy (jak to ładnie zostało wyjaśnione pod tekstem na karcie pracy):

PURGE Bring to an end, or erase.

Wymazać, wyczyścić, usunąć, pozbyć się całkowicie. Nie chodzi o zwyczajne przekreślenie, ponieważ sam czyn przekreślania pociąga za sobą zaledwie pociągnięcie jednej lub dwóch kresek, pod którymi nadal czaił się będzie kształt, którego już nie chcemy. Tu mowa o USUNIĘCIU!!! Pełnym, pozostawieniu białej plamy, niczego.

Dlaczego właśnie na tym słowie oparła się lekcja (a na pewno większa jej część)? Chodzi o podstawowe działanie pochodzące wprost z książki Tokarczuk. Wymazywanie z mapy. Usuwanie wszystkich tych miejsc, w których się potknęliśmy, przewróciliśmy, które dawały nam ból, które nas wykańczały. Oznacza to sytuacje, miasta, całe dzielnice. Byleby tylko już ich nie było na naszej mentalnej mapie.

Uciekamy, zmieniamy miejsca zamieszkania, żyjemy w ruchu, niespokojni, popędzani przez zapierniczający świat z turbodoładowaniem. Jak Bieguni, pragnący być pozbawionymi kontroli przez kogokolwiek. Wolni? Nie, raczej uwolnieni, pozostawieni sami sobie i swemu pędowi.

Jednakże "zwianie" nie musi dać pełni spokoju, nadal bowiem w tyle głowy czają się miejsca, w których byliśmy, z ich kolorami, zapachami, ludźmi, emocjami... Dobrymi i (niestety) złymi.

I tu właśnie pojawia się pytanie wprost z lekcji...


CZY JEST JAKIEŚ MIEJSCE, KTÓRE CHCIAŁBYŚ WYMAZAĆ Z TWOJEJ MAPY?


Miejsce może być symbolem, uogólnieniem sytuacji, zdarzeń, chwil. Może reprezentować mnie w przeszłości, innego mnie, tego głupiego, niedoświadczonego, mylącego się na każdym kroku. Mnie, który dotarł do pewnego punktu, w którym to pojawiło się zwątpienie. 

Jednakże czy powinienem wymazać wszystko aż do białej kartki, z zapamiętaniem dzieciaka, który chce pozbyć się nawet śladu popełnionego błędu? Czyż nie jest to zachowanie zbyt proste, niemal tchórzliwe - trudne, wszak nie jest czymś banalnym wyrzucenie z siebie wszystkiego tego, co wiązało mnie z miejscem i chwilą w przeszłości? 

Myślę nad tym pytaniem i pojawiają się pewne idee. Bo czyż przeszłość jest tylko niepotrzebnym papierkiem po gorzkich cukierkach? Można go zmiąć i cisnąć do pieca, a potem rozwinąć kolejnego cukiereczka z nadzieją, że tym razem trafmy na coś słodkiego... truskawkowego albo przynajmniej jabłkowego. Przeszłość nas kształtuje, tworzy nasze istnienie. Oczywiście, nie może ciągnąć nas ku spodowi świata, jednakże czy mamy prawo ją zmazać na zawsze? Jakakolwiek była - udana czy koszmarna. Wciąż jednak stanowiła nauczycielkę życia. A teraz mam usunąć jak już niefortunny tatuaż z imieniem mojej dawnej miłości, która odeszła?

Nie. Miejsca z przeszłości istnieją, zarastają mchem zapomnienia, ich kształty stają się pogięte niczym stare fotografie - czarno-białe, jakieś takie niewyraźne. Nie odchodzą, bo nie pozwalam im na to. Zostawiłem w nich część siebie, one zaś wbiły swoje pieczątki w paszport mojego życia. Chcę, by były. Niezmazane. 

Patrzę przez okno na wstający dzień i utwierdzam się w przekonaniu, że przeszłość ma istnieć. Musi...

A Wy? Jak to jest z Waszymi miejscami? Pragniecie zmazać wszystko to, co było kiedyś, czy też zezwalacie przeszłości na to, by żyła w Was? Pomyślcie.

Papa, do przeczytania następnym razem.

Komentarze