LOOKING FORWARD TO...

Hej.

Dzisiejszy wpis jest wytworem chwili, szybkiego pomysłu, który wskoczył do mojej głowy kilka dni temu. Wcześniej chciałem wspominać w ten weekend o czymś zupełnie innym; czymś, co siedzi w mojej głowie od wakacji, a w zeszycie z notatkami nawet dłużej, pomyślałem jednak, że tego typu pomysł nie ucieknie (bo i dokąd), a ten świeższy mógłby stracić moc.

Kojarzycie tytuł? Maturzyści z pewnością znają go, bo jest to jeden ze sposobów kończenia listów ("Looking forward to hearing from you."), jednakże ów angielski zwrot nie odnosi się jedynie do korespondencji, oj nie! Tutaj macie link do tłumaczenia: TŁUMACZENIE

Oczekiwać na coś z niecierpliwością... 
Nie móc się doczekać...

Tak mówi słownik, ale co to oznacza dla mnie? Chyba jasne, prawda? Oczekujemy weekendu, Świąt, wypłaty, upragnionego spotkania. Mógłbym wymieniać w nieskończoność. Zegarek, komórka - odmierzają czas, zniecierpliwienie, niemożność złapania i skrócenia chwili. 


Pragnąłbym jednak coś Wam powiedzieć. A w zasadzie o coś spytać.
Czy czekacie na coś z prawdziwą przyjemnością?

Pomyślcie - czy istnieją drobnostki, które dają Wam moc każdego dnia? Dajmy na to fakt, że po pracy wypijecie dobrą herbatę/dobre piwo/zjecie coś pysznego. Albo myśl o przytuleniu ukochanej osoby. Informacja, że ukochany zespół wydaje płytę za dwa-trzy dni. Cokolwiek. Niekoniecznie jest to coś wielkiego, może zaledwie zalążek świata, tchnienie chwili, jednakże stanowi ten czas, którego pragniemy, którego potrzebujemy, by istnieć.

Ja niejednokrotnie wynajduję tego typu maleństwa, które włączają mój silnik z rana. Nie zawsze bowiem działam jak dobre auto elektryczne, które odpala na pstryknięcie guzikiem. Czasami mielę i mielę niczym dwudziestoletni diesel. Nadal jednak dodatkiem do paliwa są te chwile, które sprawiają, że przeciwności, trudności zmieniają się w poziom gry komputerowej - należy go przejść, żeby uratować księżniczkę, a ta w podziękowaniu da mi jabłko i buziaka 😋😊. 

Proste, nie? I wiecie, co jest w tym wspaniałego? - jeżeli tylko pozwolicie sobie na ten niemal błogi stan oczekiwania na coś fajowego, zdołacie przebić się przez beton niechęci i skołowacenia codzienności - to "looking forward to..." pozwoli istnieć, podporządkować dzień Wam, nie zaś koszmarom wokół. Musicie tylko znaleźć w sobie dość optymizmu, dobroci, żeby owe kawałki świata, których pragniecie odnaleźć, ustawić i patrzeć na nie jak na puchar, do którego zasuwają kolarze lub tenisiści. 

Uczyniłem tak wiele lat temu i nadal stosuję się do mojego wewnętrznego "zegara radości" - jakkolwiek bowiem zły jest czas teraźniejszy, musi (MUSI) istnieć coś, co sprawi, że przyszłość choć w drobnym stopniu do zrekompensuje lub da poczucie spełnienia. Zawsze wychodzi Słońce, prawda? Na moment, ale jakże cudowny.




Czekam na wieczór, kiedy będę mógł pogadać z żoną.
Czekam na moment, kiedy pogram z synem na perkusji.
Czekam na chwilę, gdy włączę koncert na YouTube.
Czekam na kolejny łyk kawy.
Czekam na otwarcie książki, która jest tak świeża, że jej bok trzeszczy, a kartki pachną niczym perfumy.

Co tydzień czekam na sobotę rano, gdy usiądę do komputera i będę pisał.

Drobnostki? Może, ale jakże wspaniałe i ważne.
Czekajmy na nie. Dadzą siłę. Obiecuję Wam to.

Czekacie na coś?

Buziaki i pozdrowionka. Do przeczytania.

Komentarze