SPOKÓJ DUCHA - JAK GO OSIĄGNĄĆ?



Cześć.

Dzisiejszy wpis ma specyficzny charakter. Pojawił się tutaj dzięki ankiecie, którą przeprowadziłem na moim fanpage BLIŻEJ MI na Facebook. Zwycięzca (a w zasadzie - zwyciężczyni) miał prawo wybrać temat najbliższego postu. A ponieważ najbliższy post jest właśnie dziś, dlatego też (mogę powiedzieć to wprost) jest on sponsorowany/pomyślany przez Myszkę Miki :)

W tytule widzicie pytanie - według mnie jedno z odwiecznych kwestii, które poruszamy jako istoty myślące. Czym bowiem jest spokój ducha? Sądzę, że każdy z nas miałby inną definicję owego stanu. Dla jednego to absolutne, mistyczne zen osiągane poprzez długotrwałą medytację; dla innego to zwykła chwila, kiedy siada przez telewizorem i wgapia się w odcinek serialu, który doskonale zna, bo widział go tysiąc razy wcześniej. Spokój ducha może być całkowicie fantastyczny, czy też pospolity, kiedy to nie musimy już się więcej spinać.

Nałogowo zamartwiamy się wszystkim wokół nas, bo to najoczywistsze, prawda? Jeżeli cokolwiek zatruwa nasze umysły, sprawia, że nie możemy przestać myśleć o czerni, wszystko zdaje się jak najbardziej odpowiednie, normalne. Wszak jesteśmy ludźmi, a ludzie widzą zło i kłopoty. Jeśli zaś uśmiechamy się do życia i patrzymy na tę lepszą stronę życie, raczej jesteśmy (w najlepszym przypadku) nienormalni, natomiast - w najgorszym - po prostu pier……..ci.

OK, ale gdzie nasz spokój ducha, o którym myślimy, którego tak naprawdę wszyscy szukamy - optymiści, pesymiści, realiści i fantaści. Czy to byt aż tak niedotykalny, że nie jesteśmy w stanie do niego dotrzeć? Hmmm…, sądzę że nie.

Moim skromnym zdaniem kluczem do odnalezienia spokoju ducha jest pozbycie się zmartwień. Nie mam tu na myśli kuracji lekami, które w odpowiedni sposób wpływają na nasz stan umysłu, lecz "zabiegi" myślowe i decyzyjne, jakie przeprowadzić możemy za namową mądrzejszych od nas ludzi. Ha, o to właśnie chodzi.

Jest książka pana Dale'a Carnegiego pt. Jak przestać się martwić i zacząć żyć. Wiem, że tytuł to typowy przedstawiciel amerykańskiego nurtu DIY w psychologii, lecz staram się nigdy nie oceniać książki po okładce (dosłownie😄). I ta pozycja ma w sobie kilka naprawdę cennych uwag. Uwag, które są dla nas jak najbardziej odpowiednie, gdy myślimy o spokoju ducha. Pamiętamy bowiem moje założenie, że spokój ducha jest wynikiem zwalczenia zmartwień - tego zdania będę się trzymał. Autor podał w swojej książce prosty sposób na pokonanie zmartwienia - niemal matematyczny, nadal jednak oparty na naszym zachowaniu. Gotowi? Ma on trzy punkty:

PUNKT 1: Przeanalizujmy sytuację na zimno i uczciwie, aby stwierdzić, jakie konsekwencje mogą wyniknąć z naszych niepowodzeń.

Do niepowodzeń dodałbym właśnie zmartwienia, kłopoty, etc...

PUNKT 2: Po przeanalizowaniu wszelkich możliwych konsekwencji postanawiamy, że w najgorszym razie je poniesiemy.

Cóż, czy zmartwienia mogą mieć konsekwencje? Tak - unikamy kontaktu z innymi, odcinamy się od tych, którzy rzekomo nas nie rozumieją, wszystko wokół przybiera szary odcień...

PUNKT 3: Od tej chwili z całym opanowaniem poświęcamy czas i energię na próbę polepszenia najgorszego wariantu sytuacji, z którym już się pogodziliśmy.

Pogodzenie ze zmartwieniem upowszechni je, uczyni czymś najzwyklejszym, mniej istotnym. Całkiem możliwe, iż będziemy je znali i rozumieli, pojmiemy jego działanie, stanie się tłem, o którym możemy zapomnieć.

Konsekwencje będą już poniesione, sytuacja polepszona, a wtedy... może faktycznie przeszłość przestanie stanowić dla nas bagaż, kłopoty przekształcą się w pył, który można zdmuchnąć. Wtedy zaś dosięgnie nas spokój ducha.

To moja teoria, wsparta o słowa wprost z amerykańskiego poradnika (a wiemy, że Amerykanie lubują się w doradztwie). Nie traktuję ich "z góry", uważam bowiem, że pomysły, które płyną ze świata wokół nas, z różnych źródeł możemy wykorzystywać w sposób dla nas najlepszy i najwłaściwszy. Co z tego, że to bestsellerowy poradnik? Równie dobrze mógłbym włączyć Wam piosenkę z Króla Lwa, czyli "Hakuna Matata" i potraktować ją jako wesoły odpowiednik Carpe Diem. Dla dotarcia do celu, rozwiązania wszelkich kwestii, możemy szukać różnych dróg i rozwiązań. Wszelkie wynalazki i odkrycia najczęściej są dziełem przypadku lub też działania metodą prób i błędów.

Plan, który rozpisałem powyżej, jest zamysłem, propozycją. I twierdzę, że działa. Wypróbowałem go zaraz po rozpoczęciu pisania tego postu. Bałem się bowiem, że nie zdążę wyrobić się z całą pracą komputerową w tym tygodniu i "odwalę" ten wpis w kilka sekund. Jednakże (zgodnie z Punktem 1) miałbym wtedy koszmarne wyrzuty sumienia, oszukałbym siebie i Was). Uznałem, że pogodzę się z tym i poprawię w kolejnym tygodniu (Punkt 2). Stwierdziłem jednak, że Punkt 3 nie może mnie dotknąć - hej, skoro pogodziłem się z niemocą, będę musiał zrobić wszystko, aby ona więcej się nie powtórzyła. Stąd też rozplanowałem wszystko w ten sposób, który pozwolił mi pisać do Was z uśmiechem.

To mój spokój ducha. Taki na chwilę, na tu i teraz.

Odnajdziecie go? Może macie własny sposób? Piszcie, a ja z chęcią przyjmę Wasze pomysły.

Do przeczytania.

PS Sądzę, że do pomysłów Myszki Miki jeszcze kiedyś wrócę :)

Komentarze

  1. Amen! Ktoś kiedyś powiedział ( chyba Margaret Thatcher), że "dziewięćdziesiąt procent naszych zmartwień dotyczy spraw, które nigdy się nie zdarzą". Powtarzam sobie te słowa jak mantrę....działa!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grunt to zrozumieć, że tak naprawdę nieustannie toczymy bój z samymi sobą. Czasem przegrywamy. Nigdy jednak nie możemy pozwolić się zadusić.

      Usuń

Prześlij komentarz