WSZYSTKO TO MY, MY SAMI...



Witajcie.

Zauważyłem w sobie pewną powtarzalność, warunkowaną sytuacją i miejscem. Jestem pewien, że nie stanowię pod tym względem wyjątkiem, że wszyscy z nas - jeśli tylko na to pozwolimy - możemy dostrzec to samo, w większym lub też mniejszym stopniu. Chodzi mi o to, iż niejednokrotnie wiele elementów rzeczywistości, w której się akurat znajduję doskonale do siebie pasuje, zgrywa się z sobą, by doprowadzić do wniosków/przemyśleń/spostrzeżeń/zamysłów (niewłaściwe skreślić😉).

Wiecie, że byliśmy z rodziną na wakacjach. Przeszliśmy milion kilometrów, a większość naszych tras prowadziła górskimi i leśnymi ścieżkami. Nad nami wyrastały zalesione szczyty, trasy upodabniały się do miejsc, które odwiedzali bohaterowie Władcy Pierścieni. Ja natomiast widziałem wokół nas potęgę natury, jej wspaniałość, genialność w tworzeniu kolorów, dźwięków i kształtów, to, w jaki sposób zezwoliła nam na oglądanie swojego piękna. Rozpostarła się, niczym peleryna dżentelmena, pomagającego swej pani przejść przez kałużę. Szliśmy w niej, po niej, oddychaliśmy nią. Ona zaś rozgościła się w mojej głowie, niczym utęskniony przyjaciel, ukochany członek rodziny, niezbędna miłość.

Tak się złożyło, że ostatnimi czasy na wszelkie nasze wyjazdy zabieram z sobą książkę Jonathana Carrolla - mam farta natrafiać zaraz przed wakacjami na jakieś wydanie na kiermaszu w bibliotece, w szafce z książkami, skąd można coś wziąć i zostawić coś dla innych. Nie inaczej było i tym razem - moim literackim towarzyszem było Muzeum Psów (cóż, nie należy ona - moim skromnym, nieco oczytanym już w książkach autora zdaniem - do jego najwyższych dokonań, ale to nieistotne). Carroll i jego pisanie są dość efemeryczni w swej magiczności - zalewają czytelnika tonami pomysłów, przekręcają rzeczywistość, nadają jej rys nierealny, jakby ktoś pchnął nasz świat, nieco przekrzywił i sprawił, że mówiące psy, czy też super ludzie są czymś najzwyczajniejszym i najoczywistszym.

Książka ta dopasowała się do miejsca, w którym się znajdowałem. Zgrała się z nim w sposób, o którym wspomniałem w pierwszym akapicie. Jakby miała w swojej konstrukcji i atmosferze elementy spójne z moim stanem emocjonalnym

Natrafiłem w Muzeum Psów na fragment, który wrył się w moją głowę, zmusił do zachowania w pamięci. Nie mogę się go pozbyć, dlatego też (w ramach może i malutkiej auto-terapii-blogowej) chciałbym tu przytoczyć kilka zdań, będących opowieścią, z której wypływają wnioski autora (lub też tego, kto przez niego przemawia). Chciałbym się do nich odnieść, ale to za chwilkę... Na razie przeczytajcie cytat:

Człowiek jest odpowiedzialny za wszystko. Dlaczego uważasz, że mamy władzę nad światem? Dlaczego służą nam inne zwierzęta? Wszystko w naszym życiu to nasza robota: Oświęcim, trzęsienia ziemi. Dobre rzeczy także! Tylko nie możemy przyjąć do wiadomości i pogodzić się z tym, że to wszystko nasza robota.


Posłuchaj, opowiem ci zabawną historię. Pewna kobieta, którą znam, poszła do samoobsługowej restauracji. Dostała posiłek i postawiła tacę z talerzami na jednym ze stolików, ale zapomniała przynieść sobie czegoś do picia, więc zostawiła tacę, wzięła trochę drobnych i poszła. Kiedy wróciła, na jej miejscu siedział jakiś tłusty Murzyn i jadł jej lunch! Siedział sobie z uśmiechem na twarzy i w najlepsze pochłaniał jej posiłek! Więc kobieta rozzłoszczona siada, przysuwa sobie swoją tacę przez całą szerokość stołu i zaczyna jeść. Ale ten wariat nie rezygnuje. Wciąż się uśmiechając, wyciąga rękę po zupę. A potem zabiera jej sałatkę! Doprowadza ją do szewskiej pasji. Nagle czuje, że musi pójść do toalety. Kiedy wraca, dzięki Bogu faceta już nie ma, ale nie ma też tacy z jej jedzeniem i torebki! A więc teraz ukradł jej pieniądze! Podbiega do kasy i mówi: "Czy nie widziała pani, jak ten wielki Murzyn wychodził? Zjadł lunch i ukradł mi torebkę!" A kasjerka odpowiada: "Zadzwonimy na policję. Gdzie pani siedziała?" Tam - mówi, odwraca się i wskazuje na swój stolik. Tylko że nie może się powstrzymać od krzyku, widząc, że na stoliku obok tego, przy którym siedziała z tym złym Murzynem, jest taca z jej lunchem, a na krześle stoi jej torebka.(…)


Ta kobieta usiadła przy niewłaściwym stoliku! To ona zjadła lunch tego faceta, a nie odwrotnie. 


A on jej na to pozwolił! Był bardzo przyjacielski i uśmiechał się przez cały czas, kiedy zabierała mu jego jedzenie. Ludzkość zachowuje się tak jak ta kobieta: zawsze chce obwinić kogoś za swoje niepowodzenia. Dlatego istnieje Szatan. Stworzyliśmy go, bo tak nam było wygodnie. A potem czasami naprawdę nie mamy nikogo innego pod ręką, więc całą winę zwalamy na Pana Boga. Ale Bóg jest jak ten Murzyn: śmieje się do nas, kiedy zjadamy mu lunch, ale nam w tym nie przeszkadza.

 
Po przeczytaniu tego fragmentu przypomniała mi się drobnostka, o której kiedyś słyszałem w PTI - że musimy zawsze mówić o sobie, swoich błędach i potknięciach osobowo. Nie wolno używać wyrażeń typu: "Czasem człowiek musi..." albo "Gdyby człowiek mógł..." Zamiast tego, by wyrazić siebie i swój zamiar musimy w miejsce "człowieka" wstawić siebie i stworzyć: "Czasem muszę...", "Gdybym mógł...".


Ale co z tą ludzką wszechmocą? Czy faktycznie wszystko my kreujemy, za wszystko jesteśmy odpowiedzialni? Piękno natury, którą niszczymy - jasne, nikt inny, tylko my włączamy buldożery, ale już sama górska magia, mgły, oddech, przelot nietoperza nad głową, czy to też my jesteśmy za to odpowiedzialni? Drobne czyny, które potrafią skrzywdzić innych na wiele długich dni - jak najbardziej! Ale miłość, która leży gdzieś na dnie serca, a podgrzana widokiem, myślą o, dotykiem osoby kochanej, rozgrzewa się i rozlewa po całym sercu - to też tylko my? 


Hej, chyba właśnie tak!!! Z miłością to faktycznie mamy mnóstwo wspólnego. Mimo jej nieprzemyślanych ataków, nadal dajemy jej pole do działania. Nie odsuwamy się, bo choćbyśmy i uciekli na drugi koniec świata i tak nas znajdzie.

Może po prostu są rzeczy/sytuacje, które tylko dotykamy palcem, delikatnie, a one się dzieją dalej samoczynnie...
🌎🌍
Lecz nadal to też my, nasze działanie. Widzicie, cały czas mam w sobie małą zagwozdkę. Z jednej bowiem strony pragnę się nie zgodzić z autorem i jasno stwierdzić, że NIE WSZYSTKO zależne jest od nas. Kiedy jednak zaczynam się nad tym zastanawiać, mocniej i mocniej skłaniam się ku wnioskom wprost z cytatu powyżej - że to my kreujemy naszą rzeczywistość, że wszelkie istoty wyższe, siły rządzące światem powstały dla naszej wygody, tylko po to, by móc na nie zwalić odpowiedzialność za sukcesy i porażki. Pomyślcie o tym i napiszcie, w którą stronę byście się udali: ku własnemu wpływowi na wszystko, czy też ku światu, gdzie nie każda cząsteczka leży w naszych rękach. Ja wciąż nad tym myślę...
🌍🌎
Cóż, mimo ciągłego zastanawiania się nad słowami autora, z pewnością i pełną odpowiedzialnością, mogę zgodzić się z kwestią niepowodzeń - ich istnienie jest zależne od nas i naszego działania, nastawienia i siły. Siła wyższa, czy zwykłe zrządzenie losu dzieją się na tyle rzadko, że mogą zostać doklejone do błędu statystycznego. A wszystko inne, to faktycznie nasza robota? My sami nadajemy kształt...?

Lubię rozbudowane cytaty, bo one niejednokrotnie pozwalają na długie przemyślenia i poszukiwania wniosków, dyskusje. Wcale się nie zdziwię, jeśli jeszcze kiedyś do tego tematu wrócę. Dajcie znać, co siedzi w Waszych głowach na temat naszej-ludzkiej wszechwładzy.

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i do przeczytania wkrótce.


Komentarze